– Mocniej! Wyżej! Aż do chmur! – krzyczy Łucja, kiedy popycham huśtawkę, na której siedzi. Jeszcze jedno popchnięcie. I jeszcze silniejsze. Wtedy słyszę jej nerwowy śmiech, który mówi mi “Jestem na krawędzi. Już się trochę boję, ale jeszcze chcę”. Pozwalam, żeby huśtała się tak samo mocno przez chwilę, nerwowość w głosie zniknęła i zostały tylko radosne krzyki. Znowu prosi, żeby popchnąć jeszcze mocniej, granica strachu się przesunęła.

Parę dni później jeździ na tyrolce dla dzieci. Po kawałku zwiększa sobie dystans i prędkość. Trochę się boi, trochę chce. W niektórych momentach boi się za bardzo. Leżąc na słońcu obserwuję, jak tata z wrażliwością na to “za bardzo”, zachęca ją do przesuwania granicy. Kiedy siedzimy potem razem na leżaku, jest bardzo podekscytowana.

– Mamo! Widziałaś?! Mamo! Udało mi się!
– No widziałam.
– Mamo! I tamta pani też widziała. Udało mi się zjechać z góry! Pokonałam swój strach! Będę mogła wszystko mamo!

Uśmiecham się do niej, do jej radości. Do tego ile może być w huśtaniu się, zjeżdżaniu na tyrolce, we wspinaczce, w uczeniu się nowego. Do tego, że ciągle w tym jest miejsce dla mnie – wspierania, czasem może delikatnego popychania a czasem pełnej akceptacji tego, że tu, właśnie tu jest miejsce, w którym za bardzo się będę bała. Do tego, że to nie chodzi o to jak wysoko, jak mocno, jak daleko, jak szybko tylko zwyczajnie, samo “jak”. Że w zgodzie ze sobą, że trochę wyzwania, że tak, żeby na końcu czuć się silniejszym, żeby budować swoje poczucie własnej wartości.

Codziennie bywamy na granicy naszego strachu. I ona, i ja. Mam wrażenie, że ja częściej, że tak często przygryzam wargę, czując że boję się – że spadnie, że nie wyjdzie, że się zniechęci, i jednocześnie nie reagując, bo wiem, że ten strach jest mój. Chciałabym zawsze umieć, tak jak przy huśtawce, być z nią dokładnie na granicy wtedy, kiedy trzeba. Stać tuż obok, pomóc jej wytrzymać, żeby mogła ją przesunąć. A potem poczuć na chwilę, że może wszystko. I być gotowa znowu próbować różnych rzeczy.

Chciałabym też zawsze umieć stać z nią na granicy i wiedzieć, że teraz jest moment zrobienia kroku do tyłu, że nie chcemy jej przesuwać. Chciałabym dawać jej pełną akceptację tego, że nie dziś, że może jutro a może nigdy. I że to też jest okej.

I kiedy myślę, jak się tego dobrze nauczyć to dociera do mnie, że muszę wrócić do siebie i dać to wszystko najpierw sobie. Mój tata bardzo dobrze nauczył mnie jak przesuwać swoją granicę strachu, ale nikt nie pokazał jak ją uszanować i dać sobie akceptację. I może następnym razem ja powiem “Proszę, nie wchodź dziś na samą górę, wiem że pewnie dasz radę, ale teraz za bardzo się boję.” I może będę się czuła okej.

Rekomendowane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *