Wyciągnęłam w zeszłym tygodniu wszystkie ubrania po Łucji z pawlacza, żeby je posegregować. Część miałam zabrać dla siostrzenicy, część odkładałam dla bezimiennego brata Łucji, który ma do nas dołączyć już niedługo. Było gorąco, parno i brzuch mnie ciągnął, więc nie robiłam tego w najlepszym nastroju. Ale szybko dotykając kolejnych ubrań Łu, przypominały mi się różne chwile, które były. Przybiegła zainteresowana, co robię.

  • – Przygotowuję ubrania po Tobie. Niektóre pożyczymy Twojej kuzynce, a ta malutkie – to dla Bubu.
  • – To są moje ubrania! – i już widzę po tym jednym zdaniu, że zaraz będzie nam ciężko.

To, że będzie ciężko widzę też po sobie, bo nie czuję się najlepiej, bo jest gorąco strasznie i że nie mam w sobie przestrzeni na zbyt wiele empatii, na słuchanie, na tłumaczenia. Strzelam w ciemno, trochę nerwowo:

  • – Co widzisz, że dla nich przygotowuję ubrania, ale dla ciebie nie? Chciałabyś też dostać jakieś? Bo tu jest taki worek jeszcze jeden gdzieś z za dużymi, tam była sukienka taka, na pewno ci się spodoba.
  • – Nie chcę żadnej sukienki mamo. To były moje ubrania. – rzuca się w rozżalono oskarżający ton
  • – No to możemy za chwilę pójść do tego sklepu obok i sobie sama wybierzesz coś i kupisz, chcesz?
  • – Nie chcę nic kupować! – i tu mi się kończy jakakolwiek próba spojrzenia z jej perspektywy.
  • – A ja nie chcę dyskutować o tych ubraniach. Nie mogę trzymać w nieskończoność wszystkich Twoich za małych ubrań, bo do pawlacza się nic nie mieści. I w ogóle nie chce o tym gadać, chcę to wszystko zrobić i się położyć.

Zaczyna płakać, ja też mam łzy na końcu nosa z jakiejś takiej mieszanki złości na nią, na siebie, z bezradności, że to nie tak wszystko. Dociera do mnie, że to nie mogło się udać, że to żadna empatia była z mojej strony, że w ogóle nie słuchałam, nie pytałam, że jakąś swoją interpretację jej wrzuciłam, potem dwa rozwiązania, a potem już byłam zła, że ich nie chce. Biorę parę głębokich wdechów.

  • – No dobra, uspokójmy się i spróbujmy jeszcze raz ok?
  • – Ok – szlocha
  • – Nie chodzi o to, że chcesz jakieś ubrania. To o co chodzi, opowiesz mi?

Łucja podnosi misiowy, puchaty kombinezon i się do niego przytula.

  • – Nie pamiętam, że taki miałam…
  • – No byłaś bardzo mała wtedy.
  • – No. Musiałam go lubić, ale nie pamiętam, a teraz już jestem za duża, żeby ubrać.
  • – Tak, na pewno się da taki kupić też dla większych dzieci – gryzę się w język za późno
  • – Mamo! Nie chcę nic kupować! Nie o to chodzi.
  • – O co chodzi?
  • – O to, że jest mi smutno. Że rosnę i że rzeczy się robią za małe. Że już nigdy nie będę taka mała, żeby ubrać tego misia, albo tamtą bluzkę, a tak ją lubiłam. I że już nigdy nie będę taka bardzo mała, że mnie nosisz na rękach i że… – i płacze, strasznie płacze.

Mi też smutno z tego powodu. No cholera, czemu zostawiłam mały woreczek dziewczyńskich ciuchów po niej w pawlacu? Tych takich wykochanych, w których jej było najładniej. Czemu mnie tak gniecie wieczorami w środku, jak widzę ją drobniutką, śpiącą w jednej z miliona najdziwniejszych pozycji, z włosami nieładzie? Wyciągam ręce szeroko, całuję ją we włosy i nos.

  • – Mi też smutno. Że nie będziesz już taka mała. Czasem bardzo mi smutno.
  • – Lubiłaś jak byłam dzidziusiem?
  • – Lubiłam. I jak miałaś jeden rok, i dwa, i trzy. I lubię jak masz cztery.
  • – A chcesz, żeby znowu była mała?
  • – Czasem trochę tak myślę, że chcę. Ale się tak nie da. A jakby się dało, to nie wiem czy bym wtedy chciała naprawdę.
  • – Dlaczego?
  • – Bo lubię Cię teraz. I że ze mną o tym rozmawiasz, że jest ci smutno.
  • – Ja nie lubię tego, że mi smutno. I że nie mogę znowu być mała.
  • – Wiem. Ale ja lubię to, że tak to miło pamiętamy, że za tym tęsknimy.
  • – Yhy. Mogę telefon?
  • – A nie chcesz już gadać?
  • – Nie. Dasz mi?
  • – No.

Siedzimy na łóżku w sypialni. Układam dalej ubrania, ona gra i się złości, że czegoś nie potrafi. Pomagam jej raz i drugi, ale sama nie wiem o co chodzi, więc mówię, żeby sobie coś innego  włączyła. Gra w drugą, a potem krzyczy i odkłada telefon, uderzając nim o szafkę.

  • – Ej! Wiem, że jesteś zdenerwowana, ale tak to możesz go rozwalić. – Ucieka z płaczem do pokoju. Zostawiam ją i układam dalej. Kręci się po domu, ale do sypialni nie wraca. A potem wychodzi na klatkę. Układam i nasłuchuję. Pukanie do drzwi. Otwieram.

– Cześć.
– Cześć.
– Przyszłam.
– Cieszę się, chcesz wejść.?
– Tak, bo mam list. – daje mi małą kartkę zapisaną w wężyki – Przeczytasz głośno?
– No.. tak – patrzę w te wężyki, a potem w czarne, ogromne oczy i zaczynam czytać.

Kochana mamo – zerkam na nią, uśmiecha się i kiwa głową – Jest mi dzisiaj trudno i smutno. – Patrzę i widzę żałosną minę – Bo czas płynie i różne rzeczy się zmieniają. – Usta w podkówkę – Czasami chciałabym nie rosnąć, bo dobrze się czuję, tak jak jest teraz. – Znowu się uśmiecha – I trochę boję się, co będzie kiedy brat mi się urodzi i jak to będzie, bo już teraz zmieniło się tyle rzeczy.

Przytula się do mnie i płacze. Jeszcze parę razy tego dnia wraca do tematu, ale coraz spokojniej i krócej. Wiem, że też mam w sobie żałobę, tego że w jeden dzień przestanie być dla mnie taka mała jak jest teraz, bo już nie będzie tą najmniejszą w domu. Że już nie będziemy tylko we dwie tyle czasu. Też mam trochę strachu. Też słyszę od innych (nie wiem po co), że teraz to będzie hardcore, że ona na pewno to źle zniesie, bo za długo była sama z nami. Też tak silnie czuję ten najzwyczajniejszy ból przemijania.

Są takie chwile, głębokiego smutku egzystencjalnego,. A my przyzwyczajeni jesteśmy, że musimy być wtedy sami. Bo nie potrafimy sobie towarzyszyć w emocjach. A może, jeśli się tego nauczymy, to nawet tego bólu, nie będziemy musieli przeżywać całkiem sami?

Często tak trudno jest towarzyszyć dziecku w emocjach. Są takie intensywne i żywe, a my przywykliśmy, że ekspresyjne wyrażania większości z nich jest “niegrzeczne”. Trudno też po prostu zanurzyć się w ból swojego dziecka i przy nim trwać. Bo od razu chcemy sięgnąć po rozwiązanie, dać mu magiczny sposób, żeby te nieprzyjemne minęły. A jak nie mamy rozwiązania to je zakrzyczeć, zbagatelizować albo zagłuszyć czy odwrócić uwagę – bajką, zabawką, czekoladą.

Myślę dzisiaj, że możemy być ze sobą razem w smutku nad przemijaniem tylko wtedy, kiedy potrafimy być ze sobą na co dzień – w smutku nad krzywo odkrojoną skórką od chleba, w złości na to, że po raz kolejny jej coś przypominam, w dramacie, że bransoletka-kluczyk do szafki musi zostać na basenie. Że w ogóle możemy o tym rozmawiać, bo ona wie, że nie usłyszy – nie chcę cię słuchać, nie obchodzi mnie to, przesadzasz.

Myślę, że tak naprawdę usłyszenie o tym, że dziecku niewygodnie jest z czymś, czegoś nie chce, coś je martwi, to nie jest rozpieszczanie ani trzęsienie nad jajkiem, to jest powód, dla którego może będzie chciała do mnie przyjść za 5, 10 a może 20 lat z tym, co jest w niej. Że to jest szansa na prawdziwą relację, prawdziwy kontakt z drugim człowiekiem oparty o szacunek, empatię, troskę, miłość.   

 

Rekomendowane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *