Koło naszego domu stoi ławka. Kiedy ją mijamy Łucja często mówi:
– O! Mamo! Tu kiedyś jadłyśmy brownie! Pamiętasz? Możemy jeszcze kiedyś tu przyjść i jeść brownie?
Ja pamiętam to tak: któregoś dnia było nam bardzo ciężko i pod górę. Nie mogłyśmy się totalnie dogadać i ona nie słuchała i płakała, a ja pokrzykiwałam i powoli nie wiedziałam już, co robić. Nie pamiętam już czemu było mi wtedy tak trudno, ale jakoś nie umiałam zbyt wiele z siebie wykrzesać. I wycedziłam wtedy:
- – Dobra. Ubieraj się. Idziemy kupić coś słodkiego.
I poszłyśmy do piekarni, kupiłyśmy brownie bezglutenowe i zjadłyśmy całe na tej ławce, w zimny, ponury i pełen napięcia dzień. A jak napełniłyśmy się wiatrem i cukrem po brzegi, okazało się, że dzień zrobił się odrobinę lepszy. Lubię to wspomnienie i ciepło mi kiedy mówi o tym brownie. Przypominam sobie wtedy o ważnych rzeczach, które chcę pamiętać.
Nie wiem czy Łucja w ogóle pamięta, że przed tym brownie skakałyśmy sobie do oczu, może nie, może pamięta tylko, to jak odbudowywałyśmy relację obżerając się ciastem. I kiedy czasem czuję, że zawaliłam coś w naszej relacji, to chcę wtedy trzymać się tego, że
moje dzieci lepiej zapamiętają, to jak rozwiązujemy nasze konflikty, niż je same
Przypominam też sobie, że jakbym się nie starała, nie zawsze potrafię być mama pasującej do tej z idealnej wizji w mojej głowie. Pewnie Łucja ma tak samo i nie zawsze potrafi być taką córką, jakiej obraz ma w głowie. Im bardziej nam trudno, im więcej napięcia w domu, gdy się śpieszymy, gdy wyje zimny wiatr, a w domu jest zbyt wiele bałaganu, to właśnie wtedy jeszcze mniej umiemy być najlepszymi nami. Nie pomaga wtedy spinanie się i staranie, rozpaczliwe próby samokontroli, albo kontroli drugiego. Tak naprawdę najbardziej pomaga… luz. I ta ławka i to ciasto, już zawsze mi przypominają, że jak robi się bardzo trudno, to
dobrze czasem przestać się tak strasznie starać, zatrzymać i już nie krzyczeć, wyjść na zewnątrz i zrobić dla siebie coś miłego
A potem dopiero wrócić, do tego co było do zrobienia. Przypomina mi o tym, że we wzburzeniu bardzo trudno jest nam realizować plany, albo się dogadać, ale kiedy się wyregulujemy i uspokoimy, możemy wracać z nowymi siłami. I chyba tego chcę uczyć moje dzieci. Tego, żeby wiedziały, kiedy pora się zatrzymać i zająć swoimi emocjami, zadbać o siebie i o bliskich. Żeby nie pędziły na zbity kark wykonywać powinności, aż im sił braknie i nie będzie w miejsca na nic. Żeby potrafiły uciąć sobie drzemkę albo iść na spacer, bez bzyczącego w uchu „a może lepiej by było posprzątać w łazience”.
Myślę sobie o tym, jak bardzo dobre, przyjemne i budujące rzeczy są dla nas ważne. Że to jest jakaś straszna pomyłka, żeby traktować je jako nagrodę, albo coś na potem, tylko że one są podstawą do tego, żeby móc funkcjonować w tym wydaniu siebie, które najbardziej lubimy, któremu najłatwiej zachowywać się tak jak chce i realizować swoje cele.