Zacznijmy od tego, że ja niezwykle rzadko podnoszę głos. Chociaż czasem daję się ponosić emocjom, to prawie nigdy na nikogo nie krzyczę. Więc może dzięki temu jest mi trochę łatwiej, ale tak, przyznaję – zdaje mi się krzyknąć na moją córkę. Albo powiedzieć coś czego nie chciałabym właściwie mówić, albo nie takim tonem, jak powinnam.

Nad tym, że krzyczenie na dzieci jest metodą nie dość, że szkodliwą, to jeszcze skazaną na porażkę, chyba rozwodzić się nie trzeba. Już niejeden artykuł powstał na temat tego, jak to krzywdzi, jak blokuje komunikację i że w zasadzie nie działa. Problem w tym, że jesteśmy ludźmi. Czasem jesteśmy zwyczajnie zmęczeni, boli nas głowa, nie radzimy sobie i w efekcie – wszyscy czasem krzyczymy.

Poczucie winy

Kiedy podnosimy głos na dziecko najczęściej kończy się to dla nas (mniej lub bardziej uświadomionym) poczuciem winy. Tylko, że niestety ono donikąd nie prowadzi. Przypomina poczucie winy po zbitej szklance. Bo szklanka już zbita, mleko się rozlało, nie dlatego, że taki mieliśmy plan. Po prostu zwyczajnie wyślizgnęła się nam z rąk.

Powoli uczę się, żeby zamiast zabawiać się własnym poczuciem winy i usprawiedliwieniami, przyjrzeć się sytuacji z boku, potraktować ją jako nowe wyzwanie, a nie porażkę. Wyzwanie dla mnie, ale też dla Łucji. Bo przecież nawet gdybyśmy my nigdy nie podnieśli na nią głosu, ktoś w końcu to kiedyś zrobi, więc lepiej uczyć się w warunkach miłości i akceptacji. Lepiej też żyć prawdziwymi emocjami i w oparciu o nie budować relację, a nie udawać doskonałego, choć sztucznego rodzica.

Co Ci mówi Twój krzyk?

Kiedy już ochłoniesz to warto się zastanowić, co tak naprawdę wyraża Twój krzyk? Skąd ta złość? Czasem kiedy brak mi cierpliwości, szukam tego, co dzieje się we mnie. Często takie chwile są oznaką mojego wyczerpania albo zmęczenia jakąś sytuacją. Są impulsem, żeby poprosić męża o więcej pomocy, położyć się wcześniej spać, albo zawalczyć z jakimś zachowaniem Łucji, na które dotychczas się zgadzałam, ale które zaczęło mnie już mnie męczyć.

W pułapce konsekwencji

Nie wiem czy też mieliście zawsze przekonanie, że konsekwencja jest kluczem do dobrego wychowywania dzieci. Zgoda są sytuacje, w których konsekwencja jest bardzo ważna, szczególnie wtedy, gdy próbujemy wprowadzać nowe zwyczaje czy nowe nawyki. Ale na pewno nie jest to moment kłótni.

Konsekwentne krzyczenie jest dość wygodne dla rodzica, trochę chroni przed poczuciem winy. Jeśli odpowiednio dużo i szybko gadamy, nie bacząc na drugą stronę, jesteśmy w stanie nie słyszeć ani własnej wewnętrznej krytyki, ani protestów dziecka. A przecież konsekwentnie dla jego dobra się nie wycofamy, no bo “przegięło”, co nie? 🙂

Jeśli chodzi o nasze kłótnie, to ja z radością porzucam wszelkie resztki konsekwencji. Niezwykłą wolność przynosi świadomość, że mogę się zatrzymać w każdym momencie i że im szybciej tym lepiej. A potem przeprosić i przejść do emocji i potrzeb. “Przepraszam, zapędziłam się, nie powinnam na Ciebie krzyczeć. Chodzi o to, że … “. Uwierzcie mi, że moja trzyletnia córka doskonale rozumie o co chodzi, kiedy wytłumaczę. Rozumiała też rok temu.

Poważne traktowanie dziecka

Tym, co najłatwiej wyprowadza nas z matni, w której puszczają mi nerwy, jest fakt, że traktuje moje dziecko poważnie. Jak drugą, równorzędną osobę. Że rozumiem taką sytuację, nie klasycznie – jako usprawiedliwiony krzyk wywołany niegrzecznym zachowaniem, ale jako kłótnię dwóch osób.

Pomaga też to, że przechodziłyśmy przez to już nie raz. I że kiedy ona krzyczała, a ja byłam spokojna, to też rozmawiałam z nią poważnie. Dlatego teraz jeśli ja się zagalopuję, to ona potrafi mnie zatrzymać, zadając mi proste, ale ważne pytania. Kierując mnie do własnych emocji, do własnych potrzeb, albo po prostu pokazując siebie.

“Mamo, czy jesteś na mnie zła?”

“Mamo, nie lubię, gdy w ten sposób do mnie mówisz. Dlaczego tak powiedziałaś?”

“Wiesz nie chcę się już kłócić. Możemy porozmawiać?”

“Przecież wczoraj mogłam skakać, dlaczego dzisiaj nie mogę?”

Gra warta świeczki

Poświęciłyśmy godziny rozmów i trudnych chwil przez te trzy lata. Były momenty, kiedy zastanawiałam się czy nie warto sięgnąć do różnych taktyk władzy rodzicielskiej, wysłać do pokoju, zabronić czegoś, powiedzieć “Nie, bo nie! I koniec dyskusji”.

Ale w momentach, gdy słyszę ten cieniutki głosik przemawiający z mądrością, której czasem brakuje osiemdziesięcioletnim staruszkom czuję, że było warto. I pękam z dumy, nad nią, nad sobą, nad więzią, którą wykształciłyśmy, nad sposobami komunikacji, których się nauczyłyśmy. Nie na długo, bo za jakiś czas znowu któraś z nas krzyknie na drugą i będziemy musiały na nowo zanurzać się w cały proces. Tyle, że mamy coraz więcej umiejętności, które pozwalają się nam z tego wydostać.

 

 

 

Photo credit: Toni Blay via Foter.com / CC BY-NC-ND

Rekomendowane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *