U nas w domu panuje wiele dziwnych zwyczajów. Takich, na które niektórzy mogą dostać palpitacji serca, a wielu z przerażeniem pyta “Ale jak to…?!”. Zwyczaje związane ze snem, z jedzeniem, ze sprzątaniem, z tym jak przebiegają poranki. Mnóstwo drobnych rzeczy, które czasem szokują i dziwią, bo odstają. A jak coś odstaje, to zawsze znajdzie się ktoś mądry z pomocną radą jak sprawić, żeby już nie odstawało. Najczęściej tłumaczę, dlaczego to nie, dlaczego to tak i jak to w ogóle jest, że tak bezczelnie jesteśmy dziwni. Częściowo robię to z szacunku dla rozmówców, ale pewnie też trochę, bo chcę się wytłumaczyć. A właściwie powinno starczyć wszystkim – i mi też, że moje dziecko po prostu “tak ma”.
Co wolno wojewodzie…
Jakoś tak jest, że w opinii większości ludzi dorośli mają dużo większe prawa do posiadania dziwactw niż dzieci. Dorośli mogą nie móc zasnąć przy świetle albo bez kawałka czekolady, mogą zaczynać dzień równie dobrze od stania na głowie, jak od picia kawy. Wolno im nosić tylko czarne skarpetki i nigdy nie ubierać nic niebieskiego, nie lubić golfów, chodzić na bosaka i spać bez piżamy. Dorośli nie usłyszą (chyba, że od babci):
“A co jak będziesz miała męża? Jemu może przeszkadzać, że śpisz przy świetle?”
“Wiem, że mówiłaś, że nie lubisz niebieskich ubrań, ale kupiłam Ci niebieską bluzkę, może się przekonasz!”
“Przeziębisz się bez skarpetek/papci.”
“Co się tak wiercisz przed snem? Robaki masz?”
“Nic dziwnego, że nie masz siły, jak nie jesz mięsa”
“Ej, a może Ty chory jesteś, że tak nie możesz po obudzeniu nic zjeść?”
A przecież dzieciom o wiele trudniej jest panować nad emocjami i pragnieniami. Przecież z jakiegoś powodu takie czy inne rytuały sobie stworzyły. Dlaczego im nie dawać prawa do działania w sposób odbiegający od normy. Dlaczego nie mogą po prostu tak mieć?
Najgłupszy argument świata – co kiedy…
Pewnie przez ostatnia lata każdy, kto karmił dłużej niż 1.5 roku usłyszał śmieszki, że dziecko skończy jak “ten z Gry o Tron”. Nieustannie pojawiające się pytania – a co kiedy dziecko pójdzie do przedszkola? Do szkoły? A jak będzie miało pięć lat to dalej będzie ze smoczkiem biegać?
Po pierwsze to nie wiem, co wtedy. Równie dobrze gigantyczna asteroida może roznieść całą kulę ziemską i nas będzie.
Po drugie – pewne rytuały nie budzą pytań.Jak codziennie przed kąpielą dziecko ogląda odcinek ulubionej bajki na youtubie, to nikt nie pyta, co kiedy pojedziecie na wakacje i nie będzie Internetu. Jak rano musi poprzytulać się do mamy, to nikt nie martwi się o to, że ona kiedyś będzie musiała wyjechać. Każdy jeden zwyczaj niesie ze sobą zagrożenie, że kiedyś nie będzie dało się go zrealizować. Problemem nie jest dziwność rytuałów, ale to czy nauczymy dziecka elastyczności i umiejętności radzenia sobie, gdy nie wszystko idzie zgodnie z planem.
Po trzecie – pewne rzeczy przynależą do rozwoju dziecka, występują w jakimś okresie, a potem znikają. Jak trzylatek potrzebuje do zasypiania swoją ukochaną przytulankę, to nikogo głowa nie boli, że pojedzie z nim na obóz w wieku 15 lat. Zamiast zamartwiać się na zapas czy jakieś zachowanie nie zostanie dziecku zbyt długo, lepiej poczekać, aż ewidentne “zbyt długo” nastąpi.
Gdzie jest granica?
Usypianie przy kołysankach jest w porządku, ale Black Sabbath z pewnością zniszczy delikatny system nerwowy dziecka. Białego sera może nie jeść, no ale bez mleka to skąd wapń będzie miała. Spanie z rodzicami okej, ale do X roku życia. Do 8 wieczorem na dworze można latem zostać, ale jesienią to już nie. Na jakiej podstawie stawiamy takie, a nie inne granice tego, co dzieci mogą? Tego, jak funkcjonuje większość? Teorii wychowawczych, które tak często są ze sobą sprzeczne?
Bo tak naprawdę granice zwyczajów naszych dzieci powinny wyznaczać, tylko dwie rzeczy. Pierwszą jest realne zagrożenie dla dziecka. I tu znów pojawia się ten sam problem – co właściwie jest zagrożeniem, kiedy niektórzy uważają, że usypianie przy piersi szkodzi, a inni to rekomendują. Ostatecznie decydują zawsze rodzice. I uważam, że powinniśmy liczyć na naszych przyjaciół i rodzinę, że nie będą nas uważali za beztroskich bezmózgowców, którzy nie przemyśleli wcześniej czy dziwactwo dziecka mu nie szkodzi.
Drugą rzeczą, która ogranicza dopuszczalność zwyczajów jesteśmy my sami – to na co się godzimy, co nam nie przeszkadza, nie obciąża ponad miarę. Ale chodzi też o to, żeby to była nasza decyzja, nie obciążana lękiem przed opinią ludzi dookoła.
Dlaczego warto pozwalać dziecku na jego (dziwaczne) zwyczaje?
Bo to prostsze 🙂 Jest tyle rzeczy, o które codziennie musimy toczyć walkę, że szkoda to robić tam gdzie nie trzeba. Naprawdę niepotrzebne są dodatkowe napięcia w relacji i nerwy.
Ale przede wszystkim – zgadzając się na nie okazujemy dziecku szacunek, traktujemy go jak drugiego równorzędnego człowieka. Dajemy mu miejsce na jego autonomię, rozwój i tym samym wspieramy samodzielność. Tak paradoksalnie, możesz wspierać samodzielność pozwalając dwulatkowi biegać ze smoczkiem, a dziesięciolatkowi z ukochanym misiem.
Nie z łaską, nie wywracając oczy do sufitu, nie ledwo-co-tolerując, ale w pełni akceptując, że