Prawda wyzwala. Nie tylko na poziomie metafizycznym. Na poziomie tu, teraz, codziennych relacji też. Czasem zapominam o tym patrząc na dziecko, myślę że jest jeszcze mała, że nie potrafi pewnych rzeczy unieść, a innych zrozumieć. Wtedy stosuję metody pośrednie – czasem odwracam uwagę, czasem wymyślam kompromisy i zabawy. I często to dobrze, ale bywa i tak, że nawet w relacji z dwulatkiem tylko prawda jest tym, co może pomóc przełamać impas.
Dobrze, że nie jesteśmy robotami, idealnymi matkami, które zawsze potrafią się w pełni kontrolować, reagować przez 1440 minut w ciągu doby z maksymalną empatią. Wybuchnęłam, pokrzyczałam i miałam w sobie tę złość, która sprawia, że ma się ochotę sięgnąć po cały arsenał wszystkich znanych kar, a potem w odizolować i bujać się w bezsilności i wstydzie. Może się mylę, ale myślę, że ostateczne odwoływanie się do imperatywu władzy i siły (że ja mogę Cię uderzyć, zamknąć w pokoju, coś Ci kazać, a Ty mnie nie) nie jest najszczęśliwszą drogą w rodzicielstwie. Dla mnie jest zawsze porażką, objawem bezsilności, tego że nie potrafię sobie poradzić w inny sposób.
Ale równocześnie brak idealności czy wybuch emocji porażką dla mnie nie są. Są drogą do tego, żeby stanąć na chwilę z boku i oświetlić sytuację prawdą – dla mnie i dziecka. Jak to zrobić, to już chyba każdy musi odkryć sam. Jeśli zdarza mi się zniecierpliwić, wybuchnąć lub podnieść głos, Łucja się nie kuli. Wtedy się kłócimy. I słyszę od tej małej istoty, że jestem marudna, że mam nigdy więcej nie krzyczeć, że właśnie, że ona chce to czy tamto. Ale ta kłótnia jest dla nas szansą, żeby iść dalej, odbić się z miejsca, w którym utknęłyśmy.
Ostatnio spędziłyśmy pół godziny na podłodze, szukając swoich emocji, próbując je nazwać. I nie chodziło wcale o to, żeby wytłumaczyć tak, żeby dziecko zrozumiało. Chodziło o naukę patrzenia na siebie nawzajem, o to że ja widzę, że Ty jesteś zmęczona, a Ty zobacz, że ja też bywam. Widzę, że się złościsz trochę też dlatego, że masz katar. Ja za bardzo się rozzłościłam, bo działo się ostatnio dużo trudnych dla mnie rzeczy i może mam mniej cierpliwości. Ile można dziecku powiedzieć, kiedy będziemy mu kłaść zbyt duży ciężar, ile zrozumie? Nie wiem. Próbujcie, słuchając siebie. Ja na razie jestem nieodmiennie zdziwiona możliwościami Łucji. Na pewno takie podejście niesie ze sobą zagrożenie obarczenia dziecka, ale z drugiej strony przecież całkowicie nie ukryjemy emocji. Lepiej powiedzieć: jestem zła, bo prosiłam Cię, żebyś nie wylewała już wody na podłogę, a Ty to zrobiłaś. Wolałabym robić teraz inne rzeczy, a nie sprzątać. Myślę, że lepiej dać sobie prawo do emocji – i do prawdy. Wtedy o wiele łatwiej nad nimi przejść. Wszystkim.
Warto jednak pamiętać, że (według psychologii rozwojowej) dzieci osiągają zdolność decentracji, czyli umiejętność patrzenia z perspektywy drugiej osoby dopiero około szóstego roku życia. Dlatego pewne argumenty, których używamy mogą być dla niego trudne do zrozumienia, bo małe dziecko przede wszystkim widzi siebie, swoje emocje i swoje potrzeby, a nie nas. Nie możemy oczekiwać, że będzie w stanie “wyjść poza siebie” i na chłodno ocenić sytuację. My, żeby to ominąć, czasem stosujemy opowieści o różnych zwierzętach, które mają problemy podobne do nas. Mojej córce o wiele łatwiej jest utożsamić się z myszką, której mama też musiała sprzątać i nie mogła się z nią pobawić, a potem wstać i powiedzieć “dobrze, to ja chętnie Ci pomogę, a potem się pobawimy”, niż pojąć skomplikowany wykład o moich potrzebach i emocjach.
Wychowywanie w ten sposób jest często trudne. O wiele łatwiej nakrzyczeć, pogrozić i wymusić. Jest też trudne, bo nie zależy już tylko ode mnie i moich kompetencji, zależy też od mojego dziecka – czy będzie otwarte na tyle, żeby mnie usłyszeć i zrozumieć. Jest wręcz przerażające, bo z roli matki dzierżącej władzę, muszę się zniżyć często to bycia partnerem, a chcąc być wysłuchana, sama muszę być gotowa słyszeć. Muszę zapomnieć o tym gdzie jest kogo miejsce, do czego mam prawo albo nie i siąść na przeciwko mojego małego dziecka, które tak nie wiele jeszcze wie i mu zaufać.