Jedną z zalet mojej pracy jest jej elastyczność i to, że nie muszę jej wykonywać w określonych godzinach. Dlatego od początku planowałam sobie, że jeden dzień w ciągu tygodnia poświęcę na spędzenie czasu z Łucją. Częściowo to jest moja potrzeba, ale trochę też odzew na to, co słyszałam od niej zaraz po tym, jak zaczęłam regularnie pracować. Ostatnio z tym poświęcaniem całego dnia bywało różnie, ale wtorek zaplanowałyśmy sobie wyjście do kina na “Kucyki Pony”.
Dzień wcześniej zapytałam czy jeszcze kogoś ze sobą zabierzemy, ale Łucja definitywnie stwierdziła, że nie. “Bo mamo, to ma być tylko nasz czas”, czym mnie ujęła i sprawiła, że miałam zamiar jeszcze bardziej świadomie wykorzystać ten dzień na wspólne bycie razem.
Rano okazało się, że – jak to zwykle u nas bywa – cała operacja robi się z każdą chwilą coraz bardziej skomplikowana. Wstałyśmy zbyt późno i miałyśmy bardzo mało czasu, a przecież obie lubimy powolne poranki. Jak się ubierałam przyjechał kurier. Jak podpisywałam paczkę, zadzwoniła babcia, z którą chciałyśmy porozmawiać. A jak miałyśmy wychodzić to okazało się, że nigdzie, ale to nigdzie nie ma mojego portfela. W końcu 5 minut po tym, jak miałyśmy wyjść postanowiłam sprawdzić czy nie zostawiłam go w sklepie, a jeśli go tam nie będzie wyciągać pieniądze z bankomatu za pomocą telefonu. Nie było. Nie mogąc kupić biletu, dojechałyśmy do kina na gapę, a ja przekonałam się, że jednak człowiek się starzeje i wizja dyskusji z kanarem, i równoczesnego trzymania dziecka pod pachą, nie do końca mnie urzeka.
W końcu, o porze o której powinniśmy już odbierać bilety, dotarłyśmy do galerii, w której znajduje się kino i która mi wydaje się ogromna i nie do ogarnięcia. Zaczęłam się gorączkowo rozglądać za bankomatem i szybko iść przed siebie. Zatrzymało mnie nagłe szarpnięcie za rękę.
- – Mamo!!
- – Co?
- – Tu jest bankomat.
I wtedy powinnam już się zorientować, że chyba coś robię nie tak z naszym “czasem tylko dla nas”, ale zamiast tego jeszcze bardziej gorączkowo usiłowałam wyciągnąć pieniądze. Zaskutkowało to tylko tym, że musiałam to robić trzy razy, bo zapominałam kliknąć potwierdzenia w aplikacji. A potem pędem po schodach i przez korytarz na drugą stronę galerii. Z tyłu głowy słyszę, że Łucja coś mówi, ale z przodu tylko własną myśl – że miałyśmy być wcześniej i że pewnie już naszą rezerwację szlag trafił, więc trzymam ją za rękę i ciągnę w stronę kina.
- – Mamo!!! Ale no mamo!
- – No?
- – Tam była taka piękna lampa, a Ty nie patrzyłaś. Chciałam, żebyś ją zobaczyła.
- – Oj, przepraszam. Bo spieszę się, wiesz? Żebyśmy zdążyły do tego kina, bo ta rezerwacja, wiesz?
A ona się zatrzymuje i patrzy na mnie, a potem uśmiecha i mówi:
“Mamo, ale wiesz? Bo jak się nie będziemy spieszyć, to też zdążymy”
I wtedy dotarło do mnie, że ona ma zupełną rację, a ja z niewiadomego powodu jestem bliska zrujnowania “tylko naszego czasu”, wprowadzając jakieś głupie napięcie i pośpiech. Ostatni tydzień cały czas byłam w biegu, bo wzięłam dodatkowe zlecenie i każdego dnia kładłam się z poczuciem, że muszę się spieszyć, żeby zdążyć ze wszystkim, że muszę zrobić to albo tamto. Ale to miał być nasz spokojny czas, miłe wyjście do kina. A ja lecę jak wariatka przed siebie, żeby mi we wtorek o 13 rezerwacji biletów nie odwołali. Jakby te “Kucyki Pony” (których zresztą nie lubię) były ważniejsze niż to, że miałyśmy być razem i cieszyć się tym.
Dalej poszłyśmy już spokojnie i powoli. Rezerwacji jeszcze nam nie odwołali, ale i tak nie miało to znaczenia, bo na sali były oprócz nas dwie osoby. Kupiłyśmy popcorn i niezdrowe picie, poszłyśmy jeszcze coś zjeść i weszłyśmy spokojnym krokiem do sali 14 minut po rozpoczęciu się seansu. W samą porę, żeby ominąć reklamy zabawek, ale zdążyć na zwiastuny.
A potem już Łucja wołała podniecona, co jakiś czas “zobacz to Pinky Pie!” albo “o jest i Luna! teraz już dobra!”, a ja ze zdziwieniem zorientowałam, że mam łzy w oczach. Z powodu tego, że to sprawia jej to tyle radości i tego jak pięknie zanurza się w Teraz, że znajduje czas, żeby dostrzec ładną lampę na wystawie. Ale chyba przede wszystkim dlatego, że dotarło do mnie po raz kolejny, że to nie tylko ja wyciągam moje dziecko z chaosu, amoku czy zagubienia, ale ono mnie często też.