Parę tygodniu temu po raz pierwszy wyjechałam sama, zostawiając Łucję z tatą na parę dni. Wybrałam się na krótki odpoczynek u przyjaciółki w trochę cieplejszym od naszego kraju. Jako, że bilet na samolot kupowałam z wyprzedzeniem, polując na tani lot, to moja podróż była zaplanowana z wyjątkowym wyprzedzeniem, jak naszą spontaniczną rodzinę.
Ja się cieszyłam, że pobędę sama, tata się cieszył, że pobędzie z Łucją i będa mieli czas na wzmacnianie więzi, Łucja się cieszyła, że tata zabierze ją w Bieszczady. Wszyscy tylko trochę się baliśmy tęsknienia.
W osłupienie wprowadziły mi jednak reakcje znajomych. Oprócz paru osób, które naprawdę nas dobrze znają i od razu pytały, czy Bartek bez problemu dostał wolne, większość pytała “No ale co zrobisz z Łucją? Zawieziesz do babci?”. I przypomniało mi się, że prawie każde wyjście bez dziecka, kończyło się pytaniem, o to, co się z nim dzieje.
I jakoś nawet mnie, która wybrała dłuższe zostanie z dzieckiem w domu i pełnoetatową opiekę, to trochę wewnętrz drapie. Że jak, to przecież nie jestem jedynym rodzicem. I mierzi mnie to, nie do końca ze względu na oczekiwania i założenia, którymi są podszyte tymi pytaniami – że matka to zawsze i tylko przy dziecku. (No chyba, że jest babcia). Najbardziej mnie to denerwuje ze względu na, to że ludzie domyślnie zakładają, że mój mąż nie jest w stanie zająć się naszą trzyletnią córką. Że w ogóle nie przychodzi im do głowy, że to on może z nią zostać.
Czasem czytam o projektach narzucania obowiązkowej ilości tacierzyńskiego, po to, żeby zwiększyć zanagażowanie ojców. Mnie zawsze oburzają pomysły, żeby odgórnie regulować tak delikatnie sprawy. Ale ostatecznie się zastanawiam, czy nie jest hipokryzją z naszej strony lajkować skandynawskie filmiki z obowiązkowym tacierzyńskim, kiedy we własnych głowach nie wierzymy, że tata może zostać z dzieckiem na pięć dni?
Co mogą zmienić ustawy, jeśli nie ma zmiany w głowach ludzi, że tata zajmujący się dzieckiem = tata zajmujący się dzieckiem, a nie tata zajmujący się, bo wyrodna matka. A u nas najwyraźniej nie ma.
A na koniec powiem tylko, że będąc zupełnie pewna, że moja rodzina sobie poradzi,i tak na pięć dni przed wyjazdem miałam apogeum psychosomatycznych dolegliwości, które uświadomiły mi, że gdzieś w środku tkwi niewypowiedziane pytanie – “Jak to tak, mamo, swoją rodzinę samą zostawisz? Egoistycznie sama sobie polecisz?”. I pomyślałam, że jeśli się dokopać odpowiednio głęboko, to taka sama ze mnie hipokrytka w środku.