Tuż koło nas jest kawiarnia z salą zabaw dla dzieci. Na ladzie w widocznym już od wejścia miejscu, stoi ogromna góra jajek-niespodzianek (i to nie tylko takich zwykłych, ale też z różnych bajek). W zasadzie wiadomo, że jak tak pójdziemy, to wychodzimy z jajkiem. Pierwszy raz jak tam byłyśmy i kupowałam kawę oraz jajko z Psiego Patrolu, usłyszałam od pana:
– I co? Wymusiła? – powoli przyzwyczajam się do chrząkania za plecami w kasie sklepowej i półgłosem wypowiadanych uwag o rozpieszczonych dzieciach i bezstresowym wychowaniu, kiedy kupuję dziecku to, o co poprosiło. Ale tu mnie jakaś złość straszna ogarnęła. Jak ktoś na kimś wymusza, to już prędzej oni – ustawiając ten wielki i atrakcyjny dla dzieci stos w tak widocznym miejscu.
– Nie musiała. Wystarczyło poprosić.
Nie czuję się dobrze z tym pojęciem wymuszania. Z tym, że tak łatwo je imputujemy dzieciom, a kogo one mają poprosić, jak czegoś chcą? Tak samo, jak źle czuję się z wszechogarniającym tropieniem manipulacji i toksycznych związków. Jak moda na “wampiry emocjonalne” pojawiła się parę czy parenaście lat temu, tak do teraz nie znika.
Łatwiej przecież podać spis 10 punktów – jak poznać, że ktoś manipuluje czy jak zakończyć to toksyczny związek, niż zająć się rozwojem, tego kto czuje się pokrzywdzony. Łatwiej też zrzucić winę na jedną stronę w relacji, a potem zalecić zerwanie tej toksycznej więzi. (W skrajnym przypadku ląduje się potem u terapeuty, żeby porozmawiać o tym czemu zawsze wybieram “toksycznych i manipulujących partnerów i przyjaciół”).
Mam wrażenie, że taka narracja społeczna powoduje, że zamiast swobodnie wchodzić w relacje cały czas obawiamy się, że zostaniemy zmanipulowani i wykorzystani. Tak samo jak z tyłu głowy wiecznie sprawdzamy czy nasze dziecko nie wymusza, czy to już jest próba manipulacji czy zwyczajny płacz z rozczarowania, że czegoś nie dostało. I marnujemy strasznie dużo czasu na ocenę tego czy ktoś poprosił w odpowiedni sposób, czy miał prawo o to poprosić i czy nam to by wstyd nie było. Próbujemy wedrzeć się do głowy drugiego, a potem ocenić jego intencje i jego realne potrzeby.
Zastanawiam się tylko po co? Po co tyle energii zużywać i po co tak bardzo koncentrować się na drugiej stronie. I po co żyć w tak okropnej wizji świata, w której każdy jest potencjalnie podejrzany, że chce nas wykorzystać. Kiedy tak naprawdę chodzi o nas.
Uczę się coraz skuteczniej zaglądać do środka siebie. Patrzeć na to co chcę, a czego nie. Z czym mi dobrze i po drodze, a co prowadzi mnie do miejsca, w którym nie chcę być. Dawać sobie czas na poznanie tej odpowiedzi. Słuchać jak się czuje moje ciało. I co najważniejsze nie mieć poczucia winy, że nie chcę i że odmawiam ani też nie zgadzać się z powodu poczucia powinności.
I kiedy już sprawdzę ze sobą jak się z czymś czuję nagle mogę swobodnie i bez wykrętów powiedzieć “Wiesz co, nie”. I myślę, że w zdecydowanej większości przypadków to wystarczająco powinno ochronić mnie w relacjach, żeby nie zostać zmanipulowanym, oszukanym czy żeby coś ode mnie wymuszono.
Bo jeżeli zamiast skupiać się na tym czy tak może się stać, skupię się na tym co jest – drugim, który mnie prosi i sobie, która chce albo nie chce odpowiedzieć na tę prośbę, to we mnie leży całkowita kontrola nad tym, jak odpowiem. A wtedy nie ma miejsca na wymuszanie ani manipulację.