Właśnie udało mi się wejść do wanny, kiedy słyszę Łu. Bywa, że potrafi zorganizować sobie samodzielnie 2-3 godziny czasu (szczególnie w okolicach północy), ale właśnie w tej chwili drastycznie potrzebuje mojej uwagi. Wiadomo – odkręciłam przecież wodę.

– Mamoooo!!!
– Cooo?!! – odpowiada mi jakiś niezrozumiały, zagłuszony przez szum wody bełkot. Nie brzmi, jak katastrofa, ale zakręcam i ponawiam pytanie – Co? Bo nie słyszę.
– Chcę coś porobić!
– No to rób. Ja się myję.
– Mamo! Ale nie wiem co i się nudzę. Gdzie jest Twój telefon?
– Nie wiem, poszukaj. – odkręcam wodę stwierdzając, że nie jest to sprawa życia i śmierci, ale zaraz dociera do mnie kolejne “Mamoooo!”, po którym następuje jakaś dłuższa przemowa.
– No dobra, to chodź tutaj. Pomożesz mi! – Przybiega wybitnie zaintrygowana.
– No co? Co?
– Możesz powsadzać pranie z kosza do pralki. Tylko same kolorowe, bez białych.
– A. No to też trochę nuda. Ale dobra. A czemu nie białe? A czarne to kolorowe? – czuję jak moje 15 minut spokoju, układania sobie w głowie i brania oddechu na cały dzień, właśnie odpłynęło do kanalizacji razem z wodą. Biorę głęboki wdech i odpowiadam na wszystkie pytania. Po czym, nie wiadomo po co, wypowiadam na głos swoją myśl:
– Muszę umyć głowę, a mi się nie chce.
– Spokojnie, ja się tym zajmę – entuzjastycznie stwierdza cieniutki głosik, a małe łapki wyrywają mi słuchawkę prysznica. Zanim wiem ,co się dzieje, mam wodę w oczach, ustach i uszach.
– Czekaj! Utopisz mnie. Powoli, patrz gdzie lejesz.
– Nie utopisz się od prysznica, mamo. Dawaj szampon.

Przypadkiem odwróciłyśmy role. I nagle czuję całą sobą, jakie to mycie głowy może być intruzywne, jakie trudne, jak bardzo może naruszyć cielesność. Jak mało ma się kontroli, kiedy naprzeciwko ciebie stoi drugi z prysznicem i szamponem w rękach. Jak bardzo stamtąd nie czuje się tutaj. Jak łatwo nie wiedzieć, że temperatura wody nagle spadła albo skoczyła czy że piana zaczęła spływać do oczu. W wielkim przebłysku widzę, że to nie jest tylko szczypanie oczu, nieuzasadniony strach, marudzenie, zbyt duża wrażliwość sensoryczna skóry głowy. Nagle zupełnie inaczej rozumiem cały ten dziki taniec pełen rytuałów, koła ratunkowego i małego ręczniczka z Elzą i zaczynam cieszyć się, że na niego się zgodziłam. A nawet z tego, że w grudniu przez miesiąc nie myłyśmy głowy, bo Łucja nie miała na to przestrzeni.

– Nie lej mi teraz na głowę dobra? Chciałabym sama sobie umyć szamponem, bo lubię sobie go dobrze wmasować i zostawić na chwilę. – Błyskawiczny obrót prysznica zalewa pół łazienki, szczęśliwie omijając wyjęte z suszarki ubrania. – Aaaa!!! Na brzuch lej! Albo na nogi.
– No już, już spokojnie. – odpowiada Łucja i w pełnym skupieniu celuje w podeszwę mojej stopy.
– Łaskocze!! – Łucja znowu zmienia kierunek strumienia wody i wzdycha
– Teraz dobrze? Trochę jesteś marudna dzisiaj, wiesz? Może umyję Ci plecki? Żebyś się uspokoiła…

Już tak nie pękam z zachwytu nad samą sobą. Spojrzałam bardzo głęboko w lustro. Wczoraj czytałam trochę o granicach, a dziś praktyka zalała mnie strumieniem trochę za ciepłej wody. I przypomniała, że szacunek do nich nie tylko ich nie narusza, ale też nie wzdycha i nie ocenia.

 

Rekomendowane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *