Myję podłogę, a Łucja siedzi na kanapie z Biblią dla najmłodszych w obrazkach, która należała do mnie w dzieciństwie. Przegląda pierwsze strony i snuje swoje czteroletnie filozoficzno-egzystencjalne rozważania z cyklu “Czym się różnią baśnie od Biblii?”, “Czy w ogrodzie była zima?” i inne, na które sama nigdy bym nie wpadła.
Nagle przewraca stronę i marszczy nos, a mi cierpnie skóra, bo z głębokiej niepamięci wydobywam własne dziecięce spotkanie z tą historią i wszystkie następne, dorosłe, którym daleko do pełnego zrozumienia.
– Oj. A czemu oni są tu tacy smutni i uciekają?
– No bo nie mogą dłużej zostać w ogrodzie. Muszą odejść.
– Szkoda! Tam było tak fajnie. A dlaczego?
– Bo był taki zakaz, że nie wolno jeść owocu i oni go złamali, a teraz muszą odejść. – Czuję, że zaraz zacznę się plątać, próbując przejść nad własnym zrozumieniem tej opowieści, jej zwyczajową interpretacją i wytłumaczyć to dziecku, któremu idee posłuszeństwa, a tam bardziej kary są jednak dość obce. A ono tymczasem, oprócz nosa marszczy już również czoło.
– Był zakaz? A kto go dał?
– No… Bóg – mówię, czując że zbliżam się do wielkiej otchłani, w której średniowieczny starzec z brodą rzuca ludziom absurdalne zakazy i nakazy, żeby potem strącać ich na wieki w czeluście piekielne (chyba, że zapłacą na odpuście).
– A… – Łucja chyba jest daleko od mojego toku rozumowania, w który ja w panice wchodzę. Intensywne myśli. – Ej mamo! To CO TO musiał być za owoc! Na pewno nie był zwyczajny!
– No tak – zaczynam widzieć brzeg na horyzoncie i nagle mi też coś świta w głowie – No nie był zwyczajny… był taki… hmm…
– Na pewno magiczny!
– No, magiczny. Bo jak ktoś go zjadł, to znał i dobro, i zło.
– Oj, mamo! No to nic dziwnego, że musieli odejść stamtąd, jak poznali zło. Przecież mówiłaś, że w tym ogrodzie jest samo dobro.
Wzruszeniem ramion podsumowuje ten wielki problem, wychodząc poza ramy posłuszeństwa, pytania o kary, wolność człowieka, jego naturę czy Boga. Zanurza się w historię bez bagażu teologicznego, bez zastanawiania się nad skomplikowanym implikacjami tego, co powie, tak jakby to wszystko działo się się tu i teraz. Z prostotą rozumiejąc, że na świecie są konsekwencje, że jak przewracasz szklankę to picie się wylewa i go nie ma, a jak poznajesz zło, to nie ma już samego dobra. A chociaż czuję ulgę, że nie musiałam tłumaczyć niewytłumaczonych zawiłości teodycei, to nad nią przebija dziwne wrażenie, że może właśnie one zostały wytłumaczone mi.