– Ostre?
– Tak, jest ostre, dzisiaj nie mogę ostre.
– Ale chyba tylko kapusta. Kluski ziemniaczane przecież nie są ostre?
– No kapusta. Ostra. Niedobra.
– No dobrze, to nie jedz kapusty. Zjedz kluski dobrze?
– Dobrze. Kapusty nie.
I nagle magicznie otwierają się usta, w których znika więcej niż umówione 5 porcji.
To właśnie ten bardzo ważny moment – kiedy nerwy już mam na postronku, bo chcę, żeby zjadła (albo co innego) i czuję gdzieś z tyłu smak porażki, że się nie dogadałyśmy i stosuję lekko faszystowskie metody i jeszcze na dodatek właśnie wysłuchałam lamentów i wrzasków moim zdaniem zdecydowanie za długich i za głośnych w stosunku do sytuacji. Moment, w którym na to wszystko ona wyskakuje ze swoim absurdem i coś w środku chce wrzasnąć, że przecież lubi ostre, że wcale nie chciała jeszcze przed chwilą rysować i że w ogóle to mam dość i ma natychmiast się zamknąć i jeść, bo dzieci w Afryce i poza tym jak nie to…
Tymczasem odkrywam, że to wcale nie są absurdy ani wymówki, że nie do końca chodzi o kapustę. To bardzo ciche i zawoalowane odbudowywanie równowagi, zaproszenie do kontaktu. Ty mamo mnie naciskasz, nie zostawiasz mi pełnej swobody i trochę czuję się, że nie bierzesz mnie pod uwagę. Więc skoro już musi tak być to u s ł y s z m n i e teraz w tym absurdalnym komentarzu, albo prośbie, że potem chcę Coś-Tam i pokaż że słyszysz.
Próbuję słyszeć. Nie tylko dlatego, że w końcu zje czy pójdzie spać. Przede wszystkim dlatego, że burza przechodzi i jesteśmy silniejsze, obie wiedząc, że nie straciłam jej z oczu – nawet dla jej dobra.
❤️