Jest taki moment w wychowaniu malucha, kiedy w końcu mimo wszystkich założeń o partnerstwie i rozumieniu trzeba go trochę przycisnąć. Bo rozumienie rozumieniem, ale oprócz dziecka, rozumiem przecież też rzeczywistość, która je czasem przerasta. Że na przykład trzeba jeździć w foteliku samochodowym, bo to kwestia bezpieczeństwa. Że nie wchodzi się w kałużę w tenisówkach. Są rzeczy, których empirycznie nie mogę pozwolić jej doświadczać. A nagle wchodzimy w taki okres, że jej własne zdanie jest bardzo ważne. Że oznajmia mi, że „dzisiaj ona nie może i nie chce i w ogóle nie pójdzie na spacer” i wszystkie argumenty trafiają jak grochem o ścianę. I ok. Na spacer mogłyśmy nie iść akurat dzisiaj. Ale są momenty kiedy „dzisiaj nie mogę i nie chcę i w ogóle nie” nie mogą zostać wysłuchane.
Najpierw jest zawsze próba targowania się, która szybko przeradza się w rozpacz zupełną, bo okazuje się, że tym razem się nie da. Wycie, zalewanie się łzami. Ale gdzieś po chwili, po przyjmowaniu przeze mnie tej rozpaczy nawiązuje się z powrotem kontakt i rozmowa. Taki bardzo ważny moment. Wtedy z reguły padają ze strony mojego dziecka zupełnie absurdalne uwagi.- Ale to jest ostre (Nic nie jest ostre, poza tym ona lubi ostre, hinduskie żarcie wciąga od kiedy skończyła rok)
– Ostre?
– Tak, jest ostre, dzisiaj nie mogę ostre.
– Ale chyba tylko kapusta. Kluski ziemniaczane przecież nie są ostre?
– No kapusta. Ostra. Niedobra.
– No dobrze, to nie jedz kapusty. Zjedz kluski dobrze?
– Dobrze. Kapusty nie.

I nagle magicznie otwierają się usta, w których znika więcej niż umówione 5 porcji.

To właśnie ten bardzo ważny moment – kiedy nerwy już mam na postronku, bo chcę, żeby zjadła (albo co innego) i czuję gdzieś z tyłu smak porażki, że się nie dogadałyśmy i stosuję lekko faszystowskie metody i jeszcze na dodatek właśnie wysłuchałam lamentów i wrzasków moim zdaniem zdecydowanie za długich i za głośnych w stosunku do sytuacji. Moment, w którym na to wszystko ona wyskakuje ze swoim absurdem i coś w środku chce wrzasnąć, że przecież lubi ostre, że wcale nie chciała jeszcze przed chwilą rysować i że w ogóle to mam dość i ma natychmiast się zamknąć i jeść, bo dzieci w Afryce i poza tym jak nie to…

Tymczasem odkrywam, że to wcale nie są absurdy ani wymówki, że nie do końca chodzi o kapustę. To bardzo ciche i zawoalowane odbudowywanie równowagi, zaproszenie do kontaktu. Ty mamo mnie naciskasz, nie zostawiasz mi pełnej swobody i trochę czuję się, że nie bierzesz mnie pod uwagę. Więc skoro już musi tak być to   u s ł y s z   m n i e   teraz w tym absurdalnym komentarzu, albo prośbie, że potem chcę Coś-Tam i pokaż że słyszysz.

Próbuję słyszeć. Nie tylko dlatego, że w końcu zje czy pójdzie spać. Przede wszystkim dlatego, że burza przechodzi i jesteśmy silniejsze, obie wiedząc, że nie straciłam jej z oczu – nawet dla jej dobra.

Rekomendowane artykuły

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *