Jest ciepły, wiosenny wieczór i słońce powoli chowa się za górami zalewając horyzont przyjemną czerwienią. Nie ma wiatru, jest spokój i powoli czuć lato. Jest w delikatnie pachnących żywicą, rozgrzanych deskach balustrady, w ciemniejącej zieleni liści, w delikatniejszym niż wiosenny śpiewie ptaków.
– Nie oglądasz bajki? – pyta tata
– Nie – odpowiadam. Mam chyba 8 lat i stoję na balkonie oparta o barierki. Patrzę na góry, na słońce, na trawę. Głęboko oddycham i jest mi dobrze, bardzo dobrze.
– Pięknie co? – mówi i otacza mnie ramieniem, które w mojej głowie jest tak duże, jak wąż boa.
– No – mam łzy w kącikach oczu, więc nie mówię nic więcej. Czuję bliskość, wspólnotę i zrozumienie chwili, o której ciężko mówić. I wielkie jak wąż ramię. Obiecuję sobie, że zawsze będę to pamiętać i z jakiegoś powodu, tym razem mi się udaje.
Przez następne ponad 20 lat staję w tym samym miejscu, opieram się o kolejne barierki, patrzę przed siebie. I pamiętam. Żeby wziąć głęboki oddech, taki jak tylko dzieci potrafią bez ćwiczeń relaksacyjnych. Poszukać zapachu żywicy. Zobaczyć piękno i stanąć na chwilę w zachwycie i wdzięczności.
Czuję łączność z tą 8 letnią dziewczynką, z jej radością życia, z jej potrzebą, żeby zatrzymać się i spojrzeć na świat, z jej wrażliwością na przyrodę. Bardzo dużo się zmieniło, minęłam magiczną granicę myślenia “jak już będę dorosła”, mam swoją córkę, w której czasem widzę małe skrawki siebie, ale najczęściej niezwykle ciekawego, drugiego człowieka. I zrozumiałam, że nie ma żadnej różnicy między prawdziwością, głębokością i wagą doświadczeń i emocji, kiedy się ma 3, 8 i 30 lat. Że można co najwyżej stracić trochę otwartości na świat, że można otoczyć się murem, żeby widzieć mniej, a myśleć, że wie się więcej, bo jest się dorosłym.