Dziś zaczynam od tematu kampanii społecznych skierowanych do rodziców. Wśród całego spektrum krótkich filmów – od takich o wartościowym przesłaniu do zupełnie nietrafionych, jak osławiony już “nie zdążyłam być matką” – istnieją też projekty nakierowane na szerzenie tolerancji w gronie rodziców. Są to kampanie, których główna teza mogłaby brzmieć “niektórzy karmią piersią, inni butelką; niektórzy wracają do pracy, inni zostają w domu; niektórzy wychowują tak, a inni inaczej, ale koniec końców – wszyscy kochają swoje dzieci i robią dobrze”. Moje pierwsze wrażenia były raczej pozytywne. To dobrze, że takie tematy są poruszane i ktoś dostrzega, że rodzice stają przed ważnymi decyzjami, że pojawia się jakaś przeciwwaga dla medialnej nagonki na matki, które dokonują społecznie potępianych wyborów (jak choćby bardzo szybki powrót do pracy). Jednak po czasie nabrałam wątpliwości co do ich przekazu. Choć rozumiem, że celem takich kampanii jest próba budowy zdrowych relacji między rodzicami w miejsce narastającej rywalizacji, to jednak mam wrażenie, że tylko ślizgają się one po powierzchni prawdziwego problemu i niosą ze sobą niezbyt dobre przesłanie – że cokolwiek wybierzemy dla swojego dziecka, będzie to dla niego równie dobre.
Decydując się na zakup jakiegoś istotnego przedmiotu na ogół porównujemy różne opcje i wybieramy tę, którą z jakiegoś względu uznamy za najlepszą, a co dopiero, kiedy sprawa dotyczy naszego dziecka! Jeśli będziemy uważać, że każda możliwość jest równie dobra, nasz wybór zostaje pozbawiony sensu, więc aby podjąć świadomą decyzję, musimy wierzyć, że to co postanawiamy robić jest lepsze. Niezależnie od tego czy myślimy o tym jak przebiegać ma poród, jak będziemy karmić dziecko, kiedy rozszerzać dietę czy podawać słoiczki Gerbera, kiedy pozwalać na jedzenie słodyczy, czy posłać dziecko do żłobka, czy też o czymkolwiek innym, musimy przeanalizować różne możliwości i zdecydować się na to, co według nas przyniesie większe korzyści naszemu dziecku.
Nie wydaje mi się jednak, że przekonanie o słusznym wyborze, można bezpośrednio przełożyć na powstawanie poczucia wyższości albo agresywnych czy pogardliwych postaw względem innych rodziców, których spotykamy. Moim zdaniem przyczyny takich zachowań leżą zupełnie gdzie indziej – w porównywaniu się z innymi i w rywalizacji.
Tym, co podpowiada nam, żebyśmy nieustannie się porównywali i starali być lepsi niż koleżanka, sąsiad czy kuzynka, jest nasza zaburzona samoocena. Jeśli mam wątpliwości, co do tego, jaką jestem matką, to muszę stale sama siebie podbudowywać, a wówczas – porównuję się z innymi matkami, które w mojej ocenie robią coś gorzej niż ja. Ten podświadomy “plan” jest jednak niemal zawsze z góry skazany na porażkę. Nieważne jak wielką bańkę własnej wspaniałości nadmuchamy porównując się – bo przyjdzie taki dzień, kiedy spotkamy inną matkę, która doskonale sobie radzi, podczas gdy my akurat zawaliliśmy. Wtedy bańka pęknie, a my skończymy zdruzgotani.
Jeszcze gorzej jest, jeśli źródłem naszej samooceny nie jest bezpośrednio to, jak “się spisujemy” jako rodzice, lecz to jakie efekty nasze rodzicielstwo przynosi – czyli, co się dzieje z naszym dzieckiem. A więc – jak szybko nauczyło się chodzić i mówić, jak zachowuje się w towarzystwie, czy jest grzeczne, kiedy poznało literki, jakie ma oceny z matematyki i iloma językami obcymi umie się posługiwać.
Niezależnie od tego, jak daleko zabrniemy w tym wyścigu na najlepszego rodzica – ograbimy siebie z radości rodzicielstwa, albo wręcz pozbawimy dzieciństwa nasze maluchy. Choć duma z bycia rodzicem jest cudownym uczuciem, to nie na niej powinniśmy budować swoją wartość. Pamiętajmy że ani rodzicielskie sukcesy, ani dokonania dziecka nie będą nigdy skutecznym lekarstwem na nasze lęki.
A może, żeby sobie z tym radzić przede wszystkim powinniśmy mniej myśleć o naszej roli, a bardziej po prostu być rodzicami. Zamiast rozczulać się nad tym, co nie wyszło albo zachwycać własną doskonałością, po prostu żyć i skupiać się na danej chwili. Zamiast nieustannie wychowywać, może zwyczajnie być razem i budować więź. Bo jeśli skoncentrujemy się nie tyle na tym jacy powinniśmy być – my czy nasze dziecko, a na tym, że właśnie jesteśmy (tutaj i teraz), przestaniemy przegapiać najpiękniejsze chwile w życiu, w których mamy szansę wybudować trwałą relację. Relację, w oparciu o którą będziemy mogli wygładzać niedoskonałości – te swoje, i te dziecka. Relację, która da nam tyle spełnienia i radości, że nie będziemy musieli borykać się z wewnętrznymi wątpliwościami i trwać w wiecznym porównywaniu się z innymi. I jestem też pewna, że dziecko, które doświadczało takiej bliskości, nie będzie pamiętało, że kiedyś zabrakło mu czystych spodni, że czasem nie wyszło na spacer, że jego mama za rzadko myła podłogę, a już na pewno nie obejdzie go w jakim wieku przebiegło pierwsze parę metrów.
Na zakończenie – żeby nie być gołosłownym, jeden z filmików, o których wspominałam, jednak taki o bądź co bądź pozytywnym wydźwięku.
Nie znałam tej kampanii. Faktycznie porusza me matczyne serce :). Myślę, że to porównywanie się z innym też trochę zostaje nam zaszczepione w dzieciństwie. Gdy byłam dzieckiem dosyć często słyszałam, że X,Y,Z tak nie robi, ma lepsze stopnie, nie ma tego itd. Nasi rodzice nieświadomie w nas zaszczepili ten wstrętny zwyczaj. Gdy chcę sobie dokopać to porównuję się do „supermamy”, a gdy chcę się pocieszyć znajduję sobie taką „gorsząmamę”… Cały czas z tym walczę i jest to cały czas tak samo trudne. Podejrzewam, że wiele kobiet tak ma. Nie tylko na gruncie macierzyństwa.
Niestety chyba taki model wychowywania był, że w nas zaszczepił te porównania. Myślę ciągle o tym (i może napiszę niebawem), że ratunkiem na porównania jest empatia i umiejętność zrozumienia pozycji drugiej osoby – nie ważne czy tej „lepszej” czy „gorszej”. A że teraz duży nacisk jest na wychowywanie w duchu empatii, to może jest nadzieja dla pokolenia naszych dzieciaków 🙂