Był taki piękny dzień, chyba późna jesień albo wczesna wiosna. Tata podrzucił mi autem na skrzyżowanie dróg i miałam dojść poboczem paręset metrów do przystanku. Po drodze minęła mnie ciężarówka i  z przeciągłym klaksonem, zwolniła. A potem zjechała na tenże przystanek i wyłączyła silnik. Wokół akurat żywej duszy. Kiedy przechodziłam otworzyły się drzwi i facet coś zaczął mówić. Zignorowałam go, podeszłam do rozkładu jazdy i zaczęłam go wymuszenie i długo studiować, z rosnącą gulą w gardle dając do zrozumienia, że tak, jestem na przystanku, bo czekam na autobus. Koleś odjechał, a ja wyciągnęłam telefon i zadzwoniła do mojego jeszcze-wtedy-nie-męża z płaczem, czy ubieram się tak, że gość mógł pomyśleć, że warto się zatrzymać. Śmiał się trochę. Dzisiaj w sumie to jedna z tych śmieszniejszych historii, których trochę było.

Bo mam ich cały worek. Niektóre mnie bardziej uderzyły, inne zupełnie zignorowałam. Pierwsze spotkanie na wieczornym przystanku z panem, który zdjął spodnie i zaczął się zabawiać patrząc na mnie z obleśnym uśmiechem, zakończyło się moją gwałtowną ucieczką. Następnego dnia nie wstałam z łóżka i nie poszłam na zajęcia, bo wszystko mnie bolało. Choć nic mi się przecież nie stało.

Im jestem starsza, moja seksualność bardziej oswojona i stabilna, im jestem pewniejsza tego kim jestem, tym mniejsze wrażenie na mnie robi widok genitaliów nieznanego faceta, kiedy właśnie chcę poczytać książkę nad rzeką czy klepnięcie w tyłek na ulicy. Dzisiaj to dla mnie przejawy głupiego czy patologicznego zachowania, które w żaden sposób nie świadczą o mojej wartości.

Zazwyczaj nie lubię akcji facebookowych, często są dla mnie nieudolne i śmieszne, z małym potencjałem zmienienia czegokolwiek. Ale od paru dni zasypuje mnie lawina tagów #me too. Patrzę na nie, a potem na moją małą córeczkę. (*Jakby była małym chłopczykiem to też bym patrzyła).

Nie liczę na to, że cokolwiek sprawi, że będzie mogła uniknąć takich sytuacji w życiu. Nie pomoże przecież piętnowanie szowinistycznych wypowiedzi czy obleśnych dziadów z ulicy. Możemy sobie wszyscy przybijać piątki na facebooku, że tak być nie powinno, ale wcale to nie sprawi, że coś co zawsze było wyparuje.

Nie jest jednak tak, że nic się nie da zrobić. Moja możliwość oddziaływania na społeczeństwo jest dość ograniczona. Mogę wam tutaj napisać te parę rzeczy, które wałkuje się od lat, że ubiór kobiety nie usprawiedliwia tego, że spotkało ją coś złego. Mogę kazać mężowi, żeby ją zawsze odwoził i zawoził, żeby nie włóczyła się po nocy jako nastolatka (a może nawet do 40 roku życia). Może od nas dostać w prezencie gaz pieprzowy albo lekcję samoobrony, oraz naukę najbardziej skutecznych obelg, które często są wystarczające w przypadku obleśnych panów obnażających się czy częstujących soczystymi uwagami. I może nawet będzie miała szczęście nie doświadczyć żadnej grubszej akcji.

Tylko to wszystko na nic. Bo nawet drobna sytuacja, niegroźne doświadczenie, jakieś upokarzające słowa rzucone przez kolegę nie w porę mogłoby ją sprowadzić do parteru.

Jedyne, co mogę dać mojej córce to, to jak ją wychowuję. W poszanowaniu jej ciała i granic. Z gotowością do wysłuchania wszystkiego, zawsze jej wierząc i nie śpiesząc się z osądem. W pełnej akceptacji tego kim jest. Nie tworząc tabu i rozmawiając z nią o seksualności. Ucząc szacunku do samej siebie. Mając nadzieję, że wyrośnie na mądrą osobę, świadomą samej siebie na tyle, że prędzej czy później napotkany, niereformowalny idiota nie zatrząśnie jej światem w posadach.

Bardzo w temacie, linkuję fajny wywiad z Agnieszką Stein, który dzisiaj czytałam.

 

 

Rekomendowane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *