W końcu przyszedł w życiu Łucji moment na pytania, na które niekoniecznie chciałam już odpowiadać. Zasypiamy, a raczej próbujemy, już dwa razy się pokłóciłyśmy, już raz wychodziłam się uspokoić.

– Mamo… – słodziutki głosik i małe łapki głaszczące po twarzy – Mamoo… Jesteś taka śliczna i kocham Cię.
– Też Cię bardzo kocham. Możemy już spać? – nie mam już ochoty ani na głosik ani na łapki, nie chcę, żeby mnie dotykać po twarzy. Chcę, żeby zasnęła po tych 1.5 godziny i sama iść spać.

– Mamooo… Mamusiu… Zawsze będziesz żyła?

I co mam powiedzieć? Czy możemy o tym porozmawiać jutro? A najlepiej za dziesięć lat, albo nigdy? Mówię ciche “Nie” z nadzieją, że to wystarczy. Patrzą na mnie te ogromne czarne oczy.

– Ale to znaczy, że umarniesz?
– Kiedyś wszyscy umrą.

Łucja płacze. Płacze w ten sposób, który nie potrafi mnie denerwować w żadnej sytuacji i o żadnej porze. Wielkimi łzami, cicho, bez jęków i pisków. Płacze swoim smutkiem. I też mi smutno. Rozmawiamy długo, o tym kiedy umrę, a kiedy tata, a kiedy ona. O tym, co może być potem i czy plac zabaw wchodzi w grę. Łucja postanawia, że w razie czego znajdzie sobie nowych rodziców. Mówię, że to bardzo dobry plan, ale nie będzie wtedy ich potrzebowała tak bardzo jak teraz, bo raczej będzie dorosła.

Leżymy trochę w ciszy, każda oswaja własne myśli. Pewnie zanim umrę przeżyjesz już tyle strat, że trochę się oswoisz. Może nawet uda Ci się odkryć, że śmierć jest jednym z największym darów, że sprawia, że może istnieć chwila, którą się cieszymy, że mobilizuje do życia z sensem, że daje nadzieję, na coś więcej niż świat, na którym dzieci mrą z głodu i na wojnie. I pewnie też moja osoba do tego czasu zejdzie na dalszy plan, ukryje się za jakąś wielką miłością, troskami o własne dziecko albo niezwykłą życiową misją… A może wszystko będzie zupełnie inaczej.

– Śpimy? Zawszę będę Cię kochać.
– Nawet jak umarniesz?
– Nawet.

Znowu trochę płacze.

– Nie będę lubić tej godziny.
– Której?
– Tej, w której umarniesz wiesz? Bo ja tak bardzo Cię kocham.

I wtedy ja też już płaczę, tak samo cicho i wielkimi łzami. Płaczę, bo wiem, że ona ma rację i że Lewis miał rację – śmierć jest zawsze straszna. Przychodzi tata i głaszcze nas w ciszy po stopach. A potem idziemy spać wszyscy razem do sypialni i jeszcze chwilę cieszymy się sobą. Chyba nawet mocniej niż zazwyczaj, bo myśl o przemijaniu pozwoliła nam bardziej cenić teraz…

Rekomendowane artykuły

3 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *