Korzystając z pięknej niedzielnej pogody wędrowaliśmy niedawno po lesie w okolicach Wołowa (Rezerwat Jeziorany). W końcu natknęliśmy się na jeziorko – takie, jak to jeziorka w lesie – trudno znaleźć dojście do wody, brzeg grząski, błotnisty, wszędzie liście i patyki. Łucji to jednak nie zraziło i koniecznie chciała się wykąpać, co nie wzbudziło mojego zbytniego entuzjazmu. Zanim zdążyłam przejrzeć wszystkie argumenty z serii “dlaczego nie” i spojrzeć na męża w poszukiwaniu wsparcia, okazało się, że on sam już stoi w wodzie. “Ciepła jest” stwierdził po prostu i ostatecznie, więc pomogłam Łucji się rozebrać. Długo w wodzie nie zabawiła, bo – zgodnie z przewidywaniami – dno nie przypadło jej do gustu. Ale wyszła zadowolona, że pozwoliliśmy jej spróbować.
Wracając, nie pierwszy raz myślałam o tym, jak łatwo i naturalnie reagujemy oporem na nietypowe pomysły i prośby dziecka. I o tym, jakim dobrym nawykiem jest tłumaczenie dziecku “dlaczego nie”. Oczywiście, że uczymy w ten sposób dziecka argumentować, pokazujemy mu, że nasza odmowa nie jest bezzasadna i sprawiamy, że łatwiej ją przyjąć. Ale przy okazji zrozumiałam też, że ma to znaczenie dla mnie, chroni przed popadaniem w schematy i zabranianiem czegoś, czego wcale nie ma potrzeby zabraniać. Bo skoro nie mogę znaleźć dobrego powodu dlaczegoby tego nie robić, to może jednak zróbmy? 🙂
Pomyślałam sobie też o kilku argumentach, które padać nigdy nie powinny, a w stosunku do dziecka tak łatwo je wypowiadać.
“Nie, bo będzie bałagan”
Na bałagan jesteśmy się w stanie zgodzić jeśli chodzi o zabawy, które w naszym pojęciu są “rozwijające i kreatywne” – ciastolina, malowanie farbami albo coś rodem z metody Montessori. Ale kiedy dziecko samemu wymyśla zabawę – chce przesypywać sól kuchenną do innego pudełka albo pomóc nam nakładać ciasto do foremek na babeczki, to już nie mamy w sobie tyle entuzjazmu. Ja wiem, że dla umęczonej matki to nie jest bagatelny argument. Ale jednak zanim padnie może warto się zastanowić:
– Jak duży ten bałagan będzie i czy rzeczywiście długo zajmie mi posprzątanie?
– Czy korzyści nie są większe niż straty w postaci bałaganu?
– Może da się umówić z dzieckiem na sprzątanie?
(U nas czasem pada ten argument, ale w połączeniu z moim zmęczeniem – “dziś już nie chce sprzątać, zróbmy to jutro”).
„Nie, bo jesteś za mały”
Mamy dzisiaj swobodny dostęp do wiedzy o rozwoju dzieci, i to dobrze. Ale czasem zapominamy, że normy statystyczne nie koniecznie muszą być wyznacznikiem dla naszego malucha. Pewnych rzeczy nauczy się później, a innych wcześniej niż przewiduje to psychologia. Moja córka skutecznie oduczyła mnie myślenia w kategoriach, że jest zbyt mała, żeby czegoś się nauczyć (albo dość duża, żeby wreszcie przestać to czy tamto). Okazuje się, że mając 2.5 roku można słuchać do snu „Muminków” czy „Kubusia Puchatka”, obierać cukinię ze skóry, rozpoznawać kilkanaście gatunków ptaków i jednocześnie nie ogarniać tak skomplikowanego problemu, jakim jest załatwianie się na nocnik 😉 Bardzo się cieszę, że wychowując ją nie koncentrowałam się na normach. Po pierwsze udało nam się nie utknąć nigdy w marźmie i frustracji, że już dawno powinnyśmy poradzić sobie z jakąś kwestią. Po drugie zgadzanie się na pewne jej inicjatywy, na które powinna być “za mała”, sprawiło że nasze życie przeskoczyło w ciekawsze rejony – choćby takie, że mogę jej wieczorem czytać książki, które lubię.
“Nie, bo nie”
Najgorsze z możliwych. Nie, bo nie, bo jestem mamą albo tatą i tak mówię. Oczywiście są sytuacje w życiu, kiedy chcemy, żeby dziecko szybko, bez zbędnej dyskusji i tłumaczeń reagowało na nasze “nie”. Wydaje mi się, że możemy to osiągnąć na dwa sposoby. Pierwszym jest stosowanie silnego i autorytatywnego stylu wychowawczego, w którym jestem silnym rodzicem i zawsze trzeba mnie słuchać, bo taki jest porządek rzeczy (to raczej mi obce). Albo właśnie poprzez to, że zazwyczaj argumentujemy. Dzięki temu przyzwyczajamy dziecko, że nasze zakazy i zastrzeżenia mają sens, że nie są powodowane czystą złośliwością. Może źle myślę, ale uważam, że prawdziwy autorytet powstaje na podstawie relacji, zaufania do drugiej osoby i jej mądrości, a nie z jakiegoś kosmicznego założenia, że ktoś jest czyimś rodzicem.
Dlaczego warto brać pod uwagę pomysły dziecka?
Dzieci mają bardzo dużą fantazję, a dodatku jeszcze nie stłamszoną. Jeśli nie będziemy jej gasić, to są duże szanse, że pozwolą nam odkrywać i doświadczać rzeczy, których sami byśmy nie wymyślili.
Poza tym większość wybranych przez dzieci aktywności służy ich rozwojowi – nawet jeśli nie zostały one opisane w mądrych książkach, jako zachowanie wspierające konkretny obszar mózgu 🙂 Dziecko chodzące po krawężniku ćwiczy koordynacje i równowagę, bawiące się się na spacerze kamyczkami dba o swoją integrację sensoryczną, a kłócące z nami uczy wyrażać emocje i argumentować. Dlaczego mu tego zabraniać?
Ale przede wszystkim, nawet jeśli nie zawsze się będziemy zgadzać, ale za to będziemy brać pod uwagę pomysły naszego dziecka, to damy mu poczucie bycia wysłuchanym i poważnego traktowania. I będziemy budować swój autorytet, oparty na bliskiej relacji, bliższej niż jeśli za wszelką cenę będziemy chcieli być rodzicem-wyrocznią.
*Zdjęcia z wycieczki na profilu fejsbukowym
“Nie, bo nie”- to najpopularniejszy argument jaki się słyszy. Przyznam sama go nieraz używam. Myślę, że wiąże się on bardziej z osobistą niechęcią do jakiejś idei ,( w ten sposób odmawiamy nawet dyskusjii na temat danej propozycji) niż z prawdziwą argumentacją. Czy jednak wobec dziecka, nie mamy nieraz prawa nie tłumaczyć się dlaczego jego pomysł nie przypadł nam do gustu odpowiadając właśnie „nie ,bo nie” . Czy to jest niewychowawcza i zła metoda?
Prawo mamy prawie do wszystkiego w relacji z dzieckiem. Pytaniem, co przynosi więcej korzyści i lepiej wpływa na nasze relacje? 🙂