Miewamy teraz trudne dni, obie mamy dużo emocji w związku z bliskim pojawieniem się nowej osoby w rodzinie, ale też z moimi ograniczeniami ciążowymi. Czasem Łu traktuje to z dużym zrozumieniem i troską (“chodźmy na ten plac zabaw, bo tam będziesz miała cień”), a czasem krzyczy mi prosto w twarz, że ciąża jest głupia i że chciałaby, żebym mogła to czy tamto. Ja też nie zawsze przyjmuję ze spokojem dni, w których muszę leżeć, zdarza się, że duszę się we własnej frustracji i rozżaleniu, patrząc na narastający bałagan i na córeczkę, koło której nie zawsze mogę usiąść na podłodze. Dzisiaj było z tych trudniejszych. I gdzieś tam, po moim wybuchu, że  “ja też nie sprzątam twoich zabawek, bo lubię”, a jej że “jesteś strasznie głupia i niefair”, siedziałyśmy w średnich humorach nad rosołem.

I nagle Łu podchodzi do mnie, jakby przez stół było za daleko i patrząc mi głęboko w oczy, pyta:

– Mamo, lubisz wszystkie moje emocje? – i pytanie to zawisa w głębokiej ciszy między nami, bo czuję jego wagę i jeszcze większą mojej odpowiedzi. I nie wiem jak mam odpowiedzieć.

– Nie wiem jak mam odpowiedzieć – mówię więc – To bardzo trudne pytanie. A Ty je lubisz?
– Lubię dwie. Radość i śmiech.
– Aha. A zadowolenie?
– O tak.
– A tęsknotę lubisz?
– Tak, lubię tęsknić za tobą. Bo cię kocham. A ty? Lubisz?
– No lubię, czuję że jesteś dla mnie ważna, wtedy. A złość? Lubisz?
– Nooo – trochę patrzy na mnie, jakby była jakaś dobra odpowiedź na to – Złość nie jest fajna.
– No nie zawsze jest przyjemna. Ale za to bardzo przydatna.
– Jak to?
– Czasem pozwala się obronić.
– Oooo – przed chwilą jeszcze strasznie szeroko otwarte oczy nabierają wyrazu zadowolonego zrozumienia – ooo, i … i jeszcze smutek! On też się przydaje!
– Tak?
– No bo jak się smucisz, to potrafisz się martwić i wtedy można komuś pomóc! – stwierdza zdecydowanym tonem  i wraca na swoje krzesło, a potem w zamyśleniu ładuje do ust wielki kawałek marchewki. Nie podsumowuję, nie pytam, nic już nie mówię. Mam wrażenie, że padło tyle ile miało paść, że nic nie trzeba kończyć, zamykać, że jeszcze milion razy będziemy wracać do mówienia o emocjach.

I myślę, że nie muszę mówić “kocham każdy kawałek ciebie, aż do małych paluszków i każdą twoją emocję”. Czasem lubię jej zwierzęcą złość, jej głęboki i mądry smutek albo dziką, dziecięcą radość. Ale są momenty, w których wolałabym, żeby ich nie było i myślę, że już nie mam siły na tę intensywność. Bywa, że mi niewygodnie z tymi emocjami, tak samo jak z moimi własnymi. Ale wiem, że to w ogóle nie ma nic wspólnego z tym, że ją akceptuję, z całym wachlarzem tego, co przynosi. Ani z tym, że po prostu lubię tego człowieka, który ma na imię Łucja i z którym mogę mieszkać i żyć. Dlatego może nie muszę dzisiaj odpowiadać na to pytanie, tylko pokazać jej, że emocje które ma, są jej potrzebne.

 

Rekomendowane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *